poniedziałek, 16 stycznia 2012

zanim pojawił się...powiedzmy G. Bataille część 1

Korzystając z przerwy w wypisywaniu jakichś bzdur, bo ciężko nazwać pisaniem coś co dotyczy komunikowania politycznego i innej nowoczesnej psychologii instrumentów (ekskrementów) dla skonsumowanego społeczeństwa, zatrzymałem się we Francji, lat temu 70 i 80 ! Całkowicie to droga wyboista, znaleźć się w zupełnie innym miejscu, niemożliwa bez teleportu (swoją drogą myślę o budowli teleportu już od dawna, przydałby mi się bardzo mocno, takie prywatne różne sprawy...). Przeteleportowałem się jednak jakoś niezupełnie ot tak, a na mocy całkiem niezłego historyka Rene Remonda autora pracy pt. "Francuska prawica dzisiaj". Remond jest tylko przyczynkiem, gdyż książki nie przeczytałem i bardzo wątpliwe bym w ogóle przeczytał, gdy w przedmowie dr nauk Kazmierz Michał Ujazdowski z firmy PiS śmiało swym niezachwianym piórem stwierdza:
"dla tych, którzy mimo klęski marksizmu nadal reprezentują ekonomistyczny punkt widzenia, strefa zjawisk politycznych jest obszarem pozbawionym autonomii i zależnym nie od wyborów ideowych, lecz od rozkładu sił społecznych".

Niby nic, bardzo proste zdanie, które w pełni definiuje jego osobą i firmę w której pracuje. Problem zdaje się jest jednak pojawiać, gdy Ujazdowski tym zdaniem stara się uderzyć w oponentów, dla siebie i swojej firmy (firma wodzowska przypomnijmy) zachowując prym nieskazitelności ideowej w pełni autonomicznej i niezależnej, całkowicie nieskażonej "ekonomistycznym punktem". Jeszcze poważniej zaczyna się robić, gdy próbując jakkolwiek określić profil ideowy jego firmy, mam z tym problem, a już zupełnie nieciekawie gdy się okazuje że jego firma to wódz, dobrze zorganizowany wydział marketingu i Pr, kilku zmieniających się dostojników medialnych i całe stado poddanych. No cóż taka siła norm...ideowych. Ostatnie zdanie w tym już nieco przydługawym intro to wniosek, że bardzo łatwo można zepsuć pracę naukową kogoś dobrego. A że tkliwy nihilista zawsze na pozycji dystansu ze mnie to przepraszam Pana Panie Remond za pana Ujazdowskiego. Tak samo zresztą powinno się przeprosić Thomasa Franka za przedmowę Jacka Żakowskiego w "Co z tym Kansas ?" I wielu, wielu innych.
          
Historyk Fernand Braudel zwracał uwagę, do jakiego stopnia krytyczne kategorie marksizmu przeniknęły naszą wiedzę o współczesnym świecie, nawet wśród ich przeciwników. Filozof Jaques Derrida podsumował tę aktualność w 1993 roku (czas nie całkiem przychylny dla marksistowskiej teorii!) takim sformułowaniem: "Nie ma przyszłości bez Marksa". Razem, przeciwko, po tamtej stronie... Ale nie "bez"! Można tylko dodać, że nie było też przeszłości bez marksizmu, a Marks miał swojego prawodawcę w postaci Hegla, a jak już mowa o prawodawcach to musieli się pojawić tłumacze...Ci za wzór obrali sobie Fryderyka Nietzschego - który nie chciał być ani prawodawcą ani tłumaczem i tak trafiamy na bibliotekarza Georgesa Bataille'a. Ale zanim...
Do Francji przyjechał niejaki Pan Aleksander Kojeve a właściwie Aleksandr Vladimirovič Koževnikov urodzony w Moskwie. Z rosyjską inteligencją mam ten problem, że nie potrafię zając stanowiska obiektywnego w ich sprawie, biorąc całe spektrum myśli filozoficznej. W końcu to Ci którzy mowiąc za Turgeniewem nie potrafią zając się żadną praktyczną rzeczą np. zamiast zbudować pralkę do prania, wolą obnosić się tylko swoim uniwersalnym myśleniem systemowym. Tak, za to ich uwielbiam. Do czasu przyjazdu Kojeve'a do Francji, życie intelektualne toczyło się tam wzdłuż i w poprzek linii kantyzm - bergsonizm, która to linia stanowiła oficjalną ideologią wielu profesorów. Pisał Sartre:
"W 1925 roku, kiedy miałem 20 lat, na uniwersytecie nie było katedry marksizmu a komunistyczni studenci bardzo się pilnowali, by nie powoływać się na marksizm czy wspominać o marksizmie w swych pracach seminaryjnych - gdyby to uczynili oblaliby wszystkie egzaminy. Strach przed dialektyką był tak ogromny, że nawet Hegel był nieznany" (Sartre, Krytyka dialektycznego rozumu)

Recepcja Hegla sprowadzała się do pangermanizmu, pruskości, nieadekwatności by wyrazić myśl francuską. Dzięki Kojeve i starszemu od siebie też pochodzącemu z Rosji  A.Koyre udało się zrewolucjonizować akademickie życie Francji. Ucieczka Kojeve z Rosji była czymś oczywistym, biorąc pod uwagę fakt, że spędził on kawałek życia w więzieniu. Wkrótce potem przedostał się do Warszawy z paroma brylantami w kieszeni, by po czasie codziennego łażenia do biblioteki, a przy tej okazji budowania wśród książek wyimaginowanego świata, wreszcie znaleźć się na uniwersytecie w Heidelbergu, by korzystając z wykładów Husserla i Jaspersa spotkać się z myślą Hegla:
"Przeczytałem cztery raz od deski do deski "Fenomenologię ducha". Wgryzłem się w to, ale nie pojąłem ani słowa" (Kojeve)

W końcu gdy Kojeve pojawił się we Francji przedstawił naznaczona podwójną lekturą Marksa i Heideggera interpretację antropologiczną Hegla...cdn.

czwartek, 12 stycznia 2012

lettristecrew.blogspot.com

Niebawem cała idea naszej lettrystowskiej grupy przeniesie się pod TEN ADRES. Nie oznacza to, że nie będę tu pisał różnych rzeczy, ale więcej głosów właśnie tam, tematyka wszelka.

środa, 11 stycznia 2012

karnawał na blogu, aleksandra kołłontai i coś tam.

Pisanie bloga jest zajęciem emo, ewentualnie jak to pisano o Guy'u Debordzie narcystycznym radykalizmem. Z drugiej strony, ktoś pod wpływem Bachtina i jego karnawalizacji musi ujarzmiać swoje żądze. Nie chcę żeby z tego wynikało coś podniosłego, bo pisanie jednorodnych wykładów o psychoanalizie, myśli rosyjskiej,
miłości w czasach postkapitalizmu, marksizmie i jego wątkach w liczbie 1223, czyli tylu, ile czcionką dla zdrowego oka stron czyha na przyszłego czytelnika "Głównych nurty marksizmu" Leszka Kołakowskiego byłoby nudne. Poza tym wymagałoby to jakiejś jednolitości, struktury, odpowiedzialności, bo niechby jakiś student humanistycznej szkoły prywatnej zechciałby z tych rzeczy korzystać. Inna rzecz to moja niewiedza, i  o ile o pewnych rzeczach, a raczej zarysach niektórych idei (jak marksizmu, szczególnie jego odmiany antropocentrycznej) mógłbym bełkotać rzetelnie w oparciu o źródła, których nie ma na uniwersytecie wrocławskim, to już Lacan, miłość, teologia wymagałyby większego przedsięwzięcia. Zasada niestety jest taka, że jeśli coś jest poważnego to nie może istnieć w internecie. Ktoś z kolei mówił, że jeśli nie ma
czegoś w internecie to nie istnieje, wniosek jest prosty i banalny.
Kolejnym argumentem jest, że mi ta karnawalizacja od czasów, gdy Vaneigem z Debordem zmienili życie, współgra chyba ostatecznie z naturą. Poza tym jak uprawiać przy jednolitym wykładzie agit-prop na rzecz Lettriste / lettryzmu / sytuacjonizmu ? To taka płyta, którą pisałem z duchem tego złego kabotyna i dandysa Deborda !    Wreszcie przecież mogę zlepiać te myśli, wedle własnych wyobrażeń, własnych interpretacji...łączyć, dzielić, przestawiać. To jest własnie ta "galaktyka  guttenberga" - wcielone postmodernistyczne nic.
No i ostatni argument to oczywiście czas. Taki wpis trwa 10 minut i jest powiedzmy jakiś w miarę witalny, bez określonej formy. Wykład z odpowiednimi odnośnikami trzeba byłoby męczyć z pół dnia ! Na wytłumaczenie niech pozostanie fakt, że ja tu ewentualnie tylko spisuje pomysły, coś jak Zizek. Dodam do nich trochę pułapek terminologicznych, słów których nie znajdziesz w internecie i nie wyniknie z tego znowu nic. Niesamowitą prace potrafią zrobić tacy ludzie jak Tadeusz Gadacz ze swoimi tomami filozofii, albo w ogóle Ci ludzi od podręczników akademickich. Jak oni potrafią wytrwać w takiej nudzie przez tyle czasu?! Nie lubię, mało ich czytam, ale szanuje. Wprowadzanie jakichkolwiek poprawek po czasie, uzupełnień jest najtrudniejszą sprawą, całkowicie nie dla mnie.

Latam ostatnio gdzieś pomiędzy Aleksandrą Kołłontai, Wilhelem Reichem i ogólnie mówiąć: "sexuality and class struggle". Aleksandra, gdzieś zupełnie zapomniana, której trybut powinien płacić Fromm, a żeby ją poznać to trzeba się przedrzeć przez niekoniecznie ciekawą literaturę, co niekonieczne ma miejsce u Fromma...jest bardzo aktualna. Pomijając pewne wątki samej terminologii, które mogą irytować jak chociażby odmieniona burżuazja przez uburżuazyjnienie w burżuazyjnej postaci, albo proletariat, proletariatu etyka czy proletariackie wyzwolenie to czytamy:

"introwertyczna indywidualistyczna rodzina dzisiaj bazująca jedynie na własności  prywatnej, opracowała zasadę, że dana osoba całkowicie powinna posiąść swojego partnera. Dokonała tego skrupulatnie (...) Ideał posiadania dzisiaj jest o wiele bardziej rozpowszechniony niż miało to miejsce w patrymonialnym systemie relacji małżeńskich"(...) zapewne wszyscy mieliśmy okazję obserwować sytuację, gdy dwie "kochające" się osoby na gwałt, zanim dokładnie się poznają, dążą do zawładnięcia wszystkimi swoim dotychczasowymi związkami, do wejrzenia w najbardziej tajemne zakamarki życia swojego partnera. Osoby jeszcze parę dni temu całkowicie obce (...) rozpoczynają 
natychmiastową penetrację serc i tożsamości, pragną dotknąć tej dziwnej i niepojętej psyche. Doświadczenia drugiego z przeszłości, których nie można unieważnić, stają się przedłużeniem własnej jaźni. Świadomość, że poślubieni małżonkowie stają się wzajemnie swoją własnością jest tak powszechna, że ci, którzy wczoraj żyli całkowicie osobno, niezależnie od siebie, dzisiaj nie mają oporów, żeby otwierać korespondencję partnera i czynić ze słów trzeciej osoby - wspólną własność. A przecież intymność tego rodzaju powinna się pojawić tak naprawdę dopiero  wówczas, gdy dwie osoby spędziły ze sobą znaczną część życia. Najczęściej fałszywa bliskość staje się substytutem autentycznego uczucia, złudzeniem...".


Pani Towarzyszka Aleksandra pisząca o tym w 1921 roku, wie więcej o życiu niż cała współczesna psychologia miłości. I była ze Związku Radzieckiego.

Ostatnio był slam poetycki we Wrocławiu, gratulujemy POEMOWI i uczestnikom "reszty wydarzeń" :) Poetycko więc skończyć muszę. Ostatnio z pewnych powodów czuje się jak w ostatniej linijce wiersza Broniewskiego "Mury, bruki". Nie chce mi się jej przywoływać tu. W każdym razie bywają powody takie, że chociaż nie wiem jak mógłbym się starać, to nie ma to na nic wpływu. A może się mylę i świadomość mam po prostu skrzywioną przez jakieś uczucie.