środa, 11 stycznia 2012

karnawał na blogu, aleksandra kołłontai i coś tam.

Pisanie bloga jest zajęciem emo, ewentualnie jak to pisano o Guy'u Debordzie narcystycznym radykalizmem. Z drugiej strony, ktoś pod wpływem Bachtina i jego karnawalizacji musi ujarzmiać swoje żądze. Nie chcę żeby z tego wynikało coś podniosłego, bo pisanie jednorodnych wykładów o psychoanalizie, myśli rosyjskiej,
miłości w czasach postkapitalizmu, marksizmie i jego wątkach w liczbie 1223, czyli tylu, ile czcionką dla zdrowego oka stron czyha na przyszłego czytelnika "Głównych nurty marksizmu" Leszka Kołakowskiego byłoby nudne. Poza tym wymagałoby to jakiejś jednolitości, struktury, odpowiedzialności, bo niechby jakiś student humanistycznej szkoły prywatnej zechciałby z tych rzeczy korzystać. Inna rzecz to moja niewiedza, i  o ile o pewnych rzeczach, a raczej zarysach niektórych idei (jak marksizmu, szczególnie jego odmiany antropocentrycznej) mógłbym bełkotać rzetelnie w oparciu o źródła, których nie ma na uniwersytecie wrocławskim, to już Lacan, miłość, teologia wymagałyby większego przedsięwzięcia. Zasada niestety jest taka, że jeśli coś jest poważnego to nie może istnieć w internecie. Ktoś z kolei mówił, że jeśli nie ma
czegoś w internecie to nie istnieje, wniosek jest prosty i banalny.
Kolejnym argumentem jest, że mi ta karnawalizacja od czasów, gdy Vaneigem z Debordem zmienili życie, współgra chyba ostatecznie z naturą. Poza tym jak uprawiać przy jednolitym wykładzie agit-prop na rzecz Lettriste / lettryzmu / sytuacjonizmu ? To taka płyta, którą pisałem z duchem tego złego kabotyna i dandysa Deborda !    Wreszcie przecież mogę zlepiać te myśli, wedle własnych wyobrażeń, własnych interpretacji...łączyć, dzielić, przestawiać. To jest własnie ta "galaktyka  guttenberga" - wcielone postmodernistyczne nic.
No i ostatni argument to oczywiście czas. Taki wpis trwa 10 minut i jest powiedzmy jakiś w miarę witalny, bez określonej formy. Wykład z odpowiednimi odnośnikami trzeba byłoby męczyć z pół dnia ! Na wytłumaczenie niech pozostanie fakt, że ja tu ewentualnie tylko spisuje pomysły, coś jak Zizek. Dodam do nich trochę pułapek terminologicznych, słów których nie znajdziesz w internecie i nie wyniknie z tego znowu nic. Niesamowitą prace potrafią zrobić tacy ludzie jak Tadeusz Gadacz ze swoimi tomami filozofii, albo w ogóle Ci ludzi od podręczników akademickich. Jak oni potrafią wytrwać w takiej nudzie przez tyle czasu?! Nie lubię, mało ich czytam, ale szanuje. Wprowadzanie jakichkolwiek poprawek po czasie, uzupełnień jest najtrudniejszą sprawą, całkowicie nie dla mnie.

Latam ostatnio gdzieś pomiędzy Aleksandrą Kołłontai, Wilhelem Reichem i ogólnie mówiąć: "sexuality and class struggle". Aleksandra, gdzieś zupełnie zapomniana, której trybut powinien płacić Fromm, a żeby ją poznać to trzeba się przedrzeć przez niekoniecznie ciekawą literaturę, co niekonieczne ma miejsce u Fromma...jest bardzo aktualna. Pomijając pewne wątki samej terminologii, które mogą irytować jak chociażby odmieniona burżuazja przez uburżuazyjnienie w burżuazyjnej postaci, albo proletariat, proletariatu etyka czy proletariackie wyzwolenie to czytamy:

"introwertyczna indywidualistyczna rodzina dzisiaj bazująca jedynie na własności  prywatnej, opracowała zasadę, że dana osoba całkowicie powinna posiąść swojego partnera. Dokonała tego skrupulatnie (...) Ideał posiadania dzisiaj jest o wiele bardziej rozpowszechniony niż miało to miejsce w patrymonialnym systemie relacji małżeńskich"(...) zapewne wszyscy mieliśmy okazję obserwować sytuację, gdy dwie "kochające" się osoby na gwałt, zanim dokładnie się poznają, dążą do zawładnięcia wszystkimi swoim dotychczasowymi związkami, do wejrzenia w najbardziej tajemne zakamarki życia swojego partnera. Osoby jeszcze parę dni temu całkowicie obce (...) rozpoczynają 
natychmiastową penetrację serc i tożsamości, pragną dotknąć tej dziwnej i niepojętej psyche. Doświadczenia drugiego z przeszłości, których nie można unieważnić, stają się przedłużeniem własnej jaźni. Świadomość, że poślubieni małżonkowie stają się wzajemnie swoją własnością jest tak powszechna, że ci, którzy wczoraj żyli całkowicie osobno, niezależnie od siebie, dzisiaj nie mają oporów, żeby otwierać korespondencję partnera i czynić ze słów trzeciej osoby - wspólną własność. A przecież intymność tego rodzaju powinna się pojawić tak naprawdę dopiero  wówczas, gdy dwie osoby spędziły ze sobą znaczną część życia. Najczęściej fałszywa bliskość staje się substytutem autentycznego uczucia, złudzeniem...".


Pani Towarzyszka Aleksandra pisząca o tym w 1921 roku, wie więcej o życiu niż cała współczesna psychologia miłości. I była ze Związku Radzieckiego.

Ostatnio był slam poetycki we Wrocławiu, gratulujemy POEMOWI i uczestnikom "reszty wydarzeń" :) Poetycko więc skończyć muszę. Ostatnio z pewnych powodów czuje się jak w ostatniej linijce wiersza Broniewskiego "Mury, bruki". Nie chce mi się jej przywoływać tu. W każdym razie bywają powody takie, że chociaż nie wiem jak mógłbym się starać, to nie ma to na nic wpływu. A może się mylę i świadomość mam po prostu skrzywioną przez jakieś uczucie.

1 komentarz: