czwartek, 3 listopada 2011

o wolności na szybko i takich tam innych mini sprawach

     Nadchodzą czasy, że zamiast różnych ideologicznych gierek i sięgania w ich konotacje ideowe z całym bagażem konsekwencji, zacznę wdrażać różne przewodniki dotyczące strategii, marketingu, prowadzenia firmy itp. Mało w tym przyjemności, bo ile takiego Druckera, z calym szacunkiem dla niego, można poczytać  w jakimś autobusie to wnioski są z tego tak banalne, że generalnie przy małym zaangażowaniu, przyprawieniu tego wszystko jakimś Lesterem Thurowem (pamiętaj "Fortuna sprzyja odważnym"!) mógłbym spisywać to już dziś. Wiadomo, że to wszystko zly permisywny kapitalizm, ale przecież tyle ile energii w nim drzemie, że widział to już nie tylko Marks i to całe towarzysto, które zrobiło sobie z tego religię, ale nawet taki Walter Benjamin, do którego mi jakoś ostatnio bliżej.  Rzecz oczywista nie w tym, żeby po rawlsowsku redystrybuować w imię jakiejś sprawiedliwości społecznej, ale żeby tym siłom zmienić wektory, obrócic przeciw źródłu. Czyli nic nowego. Pytanie tylko, kto/ co miałoby być siłą sprawczą ? Prekariat ? Inteligencja ? Ktoś nawiedzony ? Raczej nie. Także Czernyszewskiego "Co diełat?" aktualne zawsze.

     Cóż za ciekawe dysputy ostatnio stoczyłem z różnymi osobami...Odwieczny temat wolności nigdy nie spada z podium. Oczywiście na pierwszym planie pozorwana albo formalna wolność, rozumiana jako całkowita autonomia na każdej płaszczyznie ze strachu przed wolnością pozytywną. Całkowicie utopijna jest sama myśl o kontrakcie na mocy którego, podejmujesz pewne ryzyko utraty swej "cnoty", by jednak przecież ostatecznie dzięki niemu poszerzyć zakres wolności indywidualnej (ta logika jest znana od Arystotelesa już). Bez umowy atomizacja sprowadza się do świata Hobbesa, gdzie każdy każdemu wrogiem, konieczność i katalaksja staję się kluczowa, a postawa etyczna to  sytuacjonizm. Bo jak można chronic wolność bojąc sie samej wolności ? Korzystanie z niej nie jest dane ot tak, tego trzeba się jej uczyć całe życie. I nie istnieje jakaś mądrość, jakby chciał tego Hayek, która stoi ponad rozumem i ma decydować o wszystkim.
Wolność negatywną i pozytywną rozumiem za Izajaszem Berlinem i jego esejem napisanym w 1958 roku. W szybkim skrócie negatywna to wolność od czyli od "czegoś" ingerencji, przymusu, przemocy. Ta druga to wolność do, czyli ta dążąca do bycia samemu sobie panem. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że mówa o tym samym. Nic bardziej mylnego, bo jak pisze sam Berlin:
"są to dwie głęboko różne i nie dające się pogodzić postawy wobec życia (...) każda z nich wysuwa żądania absolutne".
Ostatecznie dla Berlina jak wiadomo wolność pozytywna musi przerodzić się w tyranie i narzędzie ucisku. Ale czy rzeczywiście tak musi być ? Cały błąd Berlina polega na tym, że samostanowienie nie zawsze musi prowadzić do podporządkowania człowieka. Przecież wolnośc pozytywna to nic innego jak stawianie sobie CELÓW przy nieustannej krytycznej ocenie własnych motywów, obserwacji innych ludzi i ogólnie stosunków społecznych przy realizacji tych celów. Rzecz w tym przecież, żeby maksymalizować ludzki potencjał i stale się rozwijać. Z wolnością negatywną jest problem taki, że klasyczny liberalizm nie widzi jednej podstawowej sprawy. Co wtedy, gdy ludzie nie mogą korzystać z pewnych rzeczy, bo brak im środków, a ten stan wykreowali ci, który akurat przynosi odopowiednie pożytki z pełną świadomością negatywnych konsekwencji dla tamtych. Co z faktem, że Ci ktorzy ustanawiają ustrój, co prawda możę nie dązą do poszkodowania innych to jednak i tak jest w konsekwencji nieuniknione ? Czy nie jest to naruszenie wolności negatywnej ?   
I żeby nie było. Lubię profesora Berlina za Rosję, za esej o Hercenie i Tołstoju, za listy z Andrzejem Walickim i za jednak wskazanie jakichś reguł ludzkiemu zwierzyńcowi.

Jest listopad. W przeciągu ostatnich kilku dni padło tyle różnych decyzji, ile nie padło w całym roku. Najpierw mnie liczą na deskach, później dostaje znów jakiś zastrzyk energii znikąd i znowu mnie liczą, tak w kółko. Nie jest to normalne, ale w paranoję nie wpadam. Poza tym czytam "Trzy dyskursy miłosne" Macieja Gduli, totalnie nie wiem co w polityce i całkowicie nie mogę spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz