sobota, 26 maja 2012

nie jestem stalinowcem futbolu

Nie jestem jak Jerzy Pilch - stalinowcem futbolu. Całkowicie nieśmieszna i pozbawiona przyjemności/ekstazy w rozumieniu Rolanda Barthesa (czytaj Barta, nie Barteza - jak rzekomo czytał go Sarkozy, wstyd !) jest relacja między kibicami  a drużynami narodowymi. Komunikacja między nimi nie jest ekstatyczna i nie stanowi remedium na melancholijną kondycję "dzisiaj, jutro, wczoraj". Do tego ta klatka na środku wrocławskiego zoo (rynku) zwaną "strefą kibica", zupełnie za darmo przez cały czerwiec. Coś będzie manifestowane. Atakuj !
I nie pisze tego po to, żeby wykrzesać z siebie jakąś nienawiść do tego sportu. Jest przeciwnie, ja uwielbiam piłkę nożną, a jej historia zaczynająca się od Pele, na Marco Van Bastenie kończąc jest magią, która mnie edukowała latami. (geografia, to dzięki tobie piłko !) Najbardziej przerażające w tym całym zamieszaniu jest posługiwanie się symbolami narodowymi. W odróżnieniu od meczy międzypaństwowych piłka na poziomie klubowym jest prawdziwym komunizmem w rozumieniu "e pluribus unum", albo niech będzie bardziej publicystycznie "melting pot".
Jeśli chodzi o Euro 2012 jesteśmy gospodarzami. Nasz deficyt tolerancji (mimo godnej podziwu tradycji z XVI wieku) może jawić się jako problem. Tolerancja - wyraz w prawicowym słowniku kojarzący się głównie z pedałami, lesbijkami, lewactwem, unią europejską i ostatecznie IV rozbiorem, nawet gdy utrzyma swoje znaczenie w czasie Euro przybierze formę bezkrytycznego paternalizmu. Ale już tato bardziej "gościnny" i mniej nosorożcowaty (Ionesco), potrafiący urefleksyjnić swoje "ja" mógłby dobrze wróżyć. Tylko skąd wziąć teorię ? Za mało Derridy, Habermasa, Gazeto W. !

Na nieszczęście za dużo moralistów, bo jak twierdzi Michael J. Sandel "staliśmy się społeczeństwem rynkowym, zamiast mieć gospodarkę rynkową" (...) "debata o moralnych ograniczeniach rynku pozwoliłaby nam stwierdzić, w jakich obszarach służy on dobru publicznemu, a z jakich powinien się wycofać". Na całe szczęście takiej debaty nie ma, a że jest jak jest, to jest dobrze. Nie wiem po co ten płacz modnego komunitarysty, który rzekomo tak dużo zarabia za swoje wykłady. Płaci się za każdą chwilę życia, a że życie codzienne nadal się kolonizuje na zasadzie podboju, wiadomo było wcześniej niż pisał o tym Habermas. W takim patogennym społeczeństwie, neurotycznych osobowości mnoży się bez liku, lęk wypisany jest na twarzach, a nadbudowa to tylko odbicie lustrzane powyższych, ubrana w inny nie zawsze ładniejszy mundur. A najlepszym produktem tej kolonizacji są cynicy. Czujmy się wybrańcami.

Rano jest najładniej. Wraz z upływem dnia robi się brzydziej i mniej znośnie. Czasami nieuchronny kataklizm dnia przetnie jakiś wiatr używek, kawy ale to i tak sprawy nie polepsza. Podmiotowość w otchłani całkowicie decentruje się. Kosmos jest w tym momencie tak samo odległy jak Chaos. Szaleńcze tempo w ostatnim czasie wyraźnie skróciło moją drogę ku "nihilizmowi doskonałemu". Zostaje ostatnia prosta.
"Dead white man" męczą mnie jak nigdy. Ich copy-writerzy ze słownikami tworzonymi na własny "dla samego siebie" użytek jeszcze mocniej.
Jeszcze inne żyjące trupy w surdutach uprawiają miłość, zapominając o mniej konsumpcyjnych walorach naszej estetycznej egzystencji. To przykład pięknej utraty wolności. Zostaje nic, chociaż dzięki temu wiem co mam robić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz