„Kto dostrzega problem zostaje niemy, wszak świat na wszelki
wypadek pozbywa się zawodów pozwalających przemawiać widmom i głosom. Można być
filozofem albo prorokiem, tylko że już nie ma etatów”. Ładne, prawie żywcem
wyjęte z „Bezrobotnego Lucyfera” Wata. Jeśli nie polecałem, polecam.
Demokratyczny materializm – nie istnieje nic prócz języków i
ciał (Badiou mówi „zwierzęcy humanizm”). To też ładne, w dodatku rodzi
konsekwencje. W pierwszym scenariuszu chodzi o konstrukcje multikulturowego
społeczeństwa, w drugim o te wszystkie eskapady prewencyjne, ochronę przed
terroryzmem i tym podobne.
Stara dialektyka pan i niewolnik. Stara forma wypełniona
nową treścią, uzupełniona o określone pole symboliczne. Pan myśliciel, wysokie
IQ, coś tam czyta, może sobie nawet pracować. Niewolnik - przeciętny użytkownik internetu. Blog,
Facebook (puste pole – wpisz co chcesz) znikający pośrednik nowej wojny klas.
Pan nie pisze do szuflady, pan potrzebuje potwierdzenia w polu symbolicznym
(zanikającego pośrednika), które tworzy ta cała powyższa wariacja. Bo dlaczego
nie piszemy do szuflady, dla siebie?
Czy Pan jest nadal panem skoro potrzebuje konstytuowania
(utwierdzenia) ja? Niewolnicy pracują, starają się poznać, lub potwierdzają
wszystko najnowszą ideą „ignorancji”, w ich słowniku „brakiem wczuwy”. Myślę,
że to martwy punkt, historia dalej nie ruszy. Jeśli istnieje jakiś ruch to
regresywny. Pan staje się niewolnikiem, niewolnik staje się motłochem (jego
progresywne ostrze deformuje własne ciało „motłoch baranów”). Komunizmu, czyli
arystokratyzmu dla wszystkich nie będzie! Liberte, egalite, fraternite! (to tylko wycinek - pole). Zostają ciała, języki, kynizm,
internet, mnogość pól symbolicznych. Moja posthistoria. Podążam śladami Oswalda
Spenglera, z tą różnicą, że mam muzykę Amon Tobin i mecze Knicksów .
Czy demokracja nie uratuje naszego osławionego Zachodu? Pyta
Badiou.
Owszem, stoimy na
nowo przed antycznym dylematem: albo komunizm, który trzeba jeszcze na nowo
wymyślić, albo barbarzyństwo faszyzmów, które wymyślają się same. Znów Badiou.
U nas najbardziej zwraca uwagę uwielbienie republiki, tak
powszechne wśród drobnomieszczańskiej inteligencji, wciąż odwołującej się do
naszych „wartości republikańskich”. O jaką republikę chodzi? O tę, która
powstała po wybiciu Komunardów? Tę, która urosła w siłę dzięki podbojom
kolonialnym? Tę, którą stworzył Clemenceau? (B.)
W demokracji możliwy jest jedynie podmiot przyjemności
?(s.19) Badiou za Platonem – do przerobienia s.19.
„Spełnienie paradygmatu współczesnego demokraty –
podstarzały rockendrolowiec, nieprzytomnie bogaty, choć zniedołężniały i
zmarszczony ma niespożyte siły i potrafi wydzierać się do mikrofonu, wyginając
swój stary szkielet”. Badiou klei stosy dissów. W poniedziałek - sport, we
wtorek - palenie, chlanie, żarcie, środa – chce poczytać filozofię, ale robi
nic, czwartek – oburza się polityką, sąsiadem i społeczeństwem spektaklu,
wieczorem idzie na hobbita, piątek – podrywa sekretarkę, zgarnie prowizje za
sprzedaż; sobota – melanż, niedziela – niepokoje i lęki.
Codzienność demokracji, a za nią dyskretny urok śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz